W niedawnym wywiadzie dla Polsat News były premier Leszek Miller powtórzył narrację, którą od lat lansuje Kreml. Stwierdził, że przed rosyjską inwazją na Ukrainę 16 tysięcy rosyjskojęzycznych Ukraińców zostało zabitych przez nacjonalistyczne bojówki, takie jak Azow i Prawy Sektor. Dodał również, że powołuje się na dane ONZ, sugerując, że to obiektywny fakt. Problem w tym, że jest to manipulacja i kłamstwo, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Fałszywe dane i rosyjska propaganda
Sprawdźmy fakty. Liczba 16 tysięcy ofiar rzeczywiście pojawia się w raportach ONZ, ale dotyczy całkowitej liczby zabitych w konflikcie w Donbasie od 2014 roku. Obejmuje to:
- żołnierzy ukraińskich,
- prorosyjskich separatystów,
- cywilów po obu stronach frontu.
Nigdzie w dokumentach ONZ nie ma informacji, że 16 tysięcy ofiar to wyłącznie rosyjskojęzyczni cywile zamordowani przez ukraińskie nacjonalistyczne bojówki. To narracja, którą od lat szerzy rosyjska propaganda, aby usprawiedliwiać agresję na Ukrainę.
W rzeczywistości większość ofiar konfliktu w Donbasie to wynik działań wojennych między ukraińską armią a separatystami, którzy byli wspierani, finansowani i uzbrajani przez Rosję.
Miller jako narzędzie rosyjskiej dezinformacji
Leszek Miller to doświadczony polityk, który powinien zdawać sobie sprawę z wagi słów, zwłaszcza w tak kluczowej sprawie jak rosyjska inwazja na Ukrainę. Jednak powtarzając dezinformację o „16 tysiącach ofiar bojówkarzy”, wpisuje się w narrację Putina, która miała na celu stworzenie pretekstu do wojny.
Tego rodzaju wypowiedzi:
- wprowadzają opinię publiczną w błąd,
- rozmywają odpowiedzialność Rosji za wojnę,
- dają paliwo prorosyjskim środowiskom w Polsce, które od lat próbują relatywizować rosyjską agresję.
Nie można tego zbyć jako „pomyłki” czy „przejęzyczenia”. Kiedy publiczna osoba powołuje się na ONZ, a w rzeczywistości przekręca fakty, to świadome wprowadzanie w błąd. Miller jako były premier doskonale wie, że jego słowa mają wagę – tym bardziej powinien ponosić odpowiedzialność za szerzenie nieprawdy.
Fakty kontra propaganda: co naprawdę mówi ONZ o ofiarach w Donbasie?
Dane dotyczące liczby ofiar konfliktu w Donbasie od 2014 roku pochodzą z raportów Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka (OHCHR). Według tych raportów, do 31 sierpnia 2021 roku w wyniku działań wojennych zginęło od 13 200 do 13 400 osób, w tym:
- Co najmniej 3 393 cywilów,
- Około 4 200 żołnierzy ukraińskich,
- Około 5 800 członków formacji zbrojnych po stronie prorosyjskiej.
Łączna liczba ofiar śmiertelnych, uwzględniająca zarówno cywilów, jak i kombatantów po obu stronach, wynosi zatem około 13 200–13 400 osób. Liczba ta jest niższa niż wcześniej wspomniane 16 tysięcy, co może wynikać z różnych metodologii liczenia ofiar lub aktualizacji danych w późniejszych raportach.
Warto zauważyć, że liczba 16 tysięcy ofiar jest często podawana w kontekście całkowitej liczby zabitych i rannych w konflikcie, a nie tylko ofiar śmiertelnych. Na przykład, według raportu OHCHR z 2017 roku, do połowy sierpnia 2017 roku zginęło 10 225 osób, a 24 541 zostało rannych, co daje łącznie około 34 766 ofiar.
Należy jednak podkreślić, że nie ma dowodów na to, że wszystkie te ofiary były rosyjskojęzycznymi Ukraińcami zabitymi przez ukraińskie nacjonalistyczne bojówki. Dane te obejmują wszystkie strony konfliktu i nie wskazują na celowe działania wymierzone w konkretną grupę językową czy etniczną.
Czemu takie kłamstwa są niebezpieczne?
Rosja od lat prowadzi wojnę informacyjną, której celem jest podzielenie Zachodu i osłabienie wsparcia dla Ukrainy. Kreml od początku wojny forsuje narrację o rzekomym „ludobójstwie” na ludności rosyjskojęzycznej w Donbasie – choć nigdy nie przedstawiono na to żadnych dowodów.
Powielanie tych kłamstw przez zachodnich polityków – nawet byłych – działa na korzyść Rosji. Podważa realny obraz wojny, sugeruje, że Ukraina „sama jest sobie winna” i zmniejsza społeczne poparcie dla pomocy dla Kijowa.
Podsumowanie: Miller powinien przeprosić
Leszek Miller, powtarzając nieprawdziwe rosyjskie narracje, przykłada rękę do dezinformacji. Jego słowa nie mają nic wspólnego z rzeczywistością – są manipulacją, którą Rosja od lat próbuje sprzedawać światu.
Były premier powinien nie tylko sprostować swoją wypowiedź, ale też przeprosić za szerzenie fałszywych informacji. W czasach, gdy Ukraina walczy o przetrwanie, powielanie rosyjskiej propagandy jest co najmniej nieodpowiedzialne – a w najgorszym wypadku szkodliwe dla Polski i Zachodu.
Zamiast pomagać Kremlowi, polscy politycy powinni pamiętać, kto jest prawdziwym agresorem w tej wojnie.